Charyzmaty i ewangelizacja

Jak współpracować z Duchem Świętym i pomnażać to, co od Niego dostajemy

Widzę więcej - świadectwo życia Romana

Prawie całkowicie stracił wzrok, ale odnalazł powołanie. Romana Rosiaka, masażystę, który stawiał na nogi sportowców, nawet olimpijczyków, ale i tych, którym trzeba było wyprostować życie – poprosiłam, aby opowiedział o tym, jak praca fizyczna może mieć także wymiar duchowy. I o tym, że nasze braki nie są przeszkodą, by służyć innym.

 

– Jako młody chłopak skończyłem technikum mechaniczne, później poszedłem do wojska i tam rozpoczął się mój problem z oczami. Później trochę pracowałem normalnie, ale po krótkim czasie dostałem orzeczenie, że jestem inwalidą wzroku. Zostałem przeniesiony na rentę chorobową – opowiada Roman, lat 60. – Dowiedziałem się o szkole w Krakowie, która kształci w zakresie masażu leczniczego. – Pojechałem na egzamin i po skończeniu szkoły zacząłem pracować w tym zawodzie.

Roman pracował w różnych miejscach: w przychodni, w sporcie, „obsługiwał” olimpiadę w Barcelonie w 1992 roku, pracował z reprezentacją narodową i olimpijską. Doświadczenie w pracy mechanika nieoczekiwanie bardzo mu w jego zawodzie pomogło: to podbudowa do „montowania” kręgosłupa.

– Czasem „coś” się przestawi w kręgosłupie i boli tak, że nie możesz chodzić, to po dwóch, trzech dniach masażu można przywrócić sprawność ruchów. Potem jeszcze potrzeba kilku spotkań, aby kręgosłup wzmocnić – tłumaczy Roman.

 

Kiedy podobne schorzenie wzroku ujawniło się u jego syna, dzięki pracy ze sportowcami mógł mu pokazać, że nawet osoba niepełnosprawna może służyć pomocą i być potrzebna ludziom o wiele sprawniejszym i silniejszym, w tym przypadku mistrzom sportu. Syn Romana ukończył AWF, jest magistrem fizjoterapii.

 

– Ostatecznie otworzyłem własny gabinet – opowiada Roman. – W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych do moich drzwi zadzwoniła siostra zakonna (później dowiedziałem się, że jest to felicjanka). Zbierała pieniądze na kolonie dla dzieci z rodzin patologicznych. Ponieważ akurat w tamtym momencie byłem bardzo zajęty, odpowiedziałem siostrze, że przyjdę następnego dnia i przyniosę pieniądze. Później okazało się, że ona pomyślała, że chcę ją po prostu „spławić” – śmieje się. – Kiedy jednak poszedłem do sióstr, zostałem zaproszony na adorację Najświętszego Sakramentu. Wtedy nie wiedziałem nawet, co to jest, ale z zaproszenia skorzystałem.

Wcześniej nie był praktykującym katolikiem. W szkole w Krakowie, gdy koledzy chodzili na Msze, on – jak sam przyznaje – śmiał się z tego.

– Adorację najpierw prowadzono w ciszy, później była modlitwa koronką do Miłosierdzia Bożego – wspomina Roman. – Kiedy jedna z sióstr przekazała mi różaniec, trzymałem go w dłoni jak kłębek wełny, bo nie wiedziałem, co się z nim robi – wyznaje z prostotą. – Nie znałem tej modlitwy, a jednak ona zmieniała moje życie. Przeżyłem podczas niej spotkanie z żywym Jezusem. Było ono tak mocne, że od tego momentu nie wyobrażam sobie, że mógłbym w Jezusa nie wierzyć i za Nim nie iść – zapewnia.

 

Najbardziej zapamiętał wzrok Jezusa skierowany na niego. Później stał się już częstym bywalcem adoracji. Miał takie odczucie, jakby monstrancja była sercem Jezusa. Siostry skierowały go wtedy do kierownika duchowego, bernardyna, który wiele Romanowi wyjaśnił i wytłumaczył. Od niego dowiedział się o ćwiczeniach ignacjańskich.

 

– Od razu przeszedłem trzydziestodniowe rekolekcje – wspomina Roman. – One jeszcze bardziej pogłębiły moje doświadczenie Jezusa. Miałem odczucie, że rozliczam się z całym moim przeszłym życiem, a szczególnie z tym, co było grzechem. Rachunek sumienia przeżyłem tak głęboko, jakbym widział moje życie na filmie. Były takie momenty, że przytulałem Pismo święte do serca, bo nie mogłem go czytać.

o. Józef Kozłowski SJ

 

W ten sposób prosił o moc Słowa dla swojego serca. Przeanalizował z Bogiem całe życie. Jego kierownikiem duchowym był wtedy śp. o. Józef Kozłowski SJ. Do dziś pamięta, kiedy ojciec powiedział: „Roman, jeśli ty nie zrobisz tego, do czego Bóg cię powołał, to być może nikt tego nie zrobi”.

 

– Zanim się nawróciłem, byłem człowiekiem niedobrym: mściwym, zazdrosnym, zawistnym, skąpym, agresywnym – przyznaje otwarcie. – Ta agresja wynikała ze sposobu, w jaki wychowywał mnie ojciec. Kiedyś, podczas medytacji, zapytałem ojca, dlaczego taki był, on odpowiedział: „bo dziadek taki był”.

 

Ja też byłem złym ojcem dla mojego syna, ale Jezus przemienił moje serce. Nawrócenie zmieniło moją postawę. Mam nadzieję, że będę tym, który przerwie łańcuch agresji wobec dzieci w mojej rodzinie. Ktoś mi kiedyś powiedział podczas modlitwy wstawienniczej, że mam problemy ze wzrokiem, bo jest to moją reakcją na agresję ojca.

 

Owocem mojego nawrócenia jest to, że zdarza mi się przyprowadzać ludzi do Jezusa. Często modlę się za osoby, którym wykonuję masaż. Modlitwę zaczynam już w autobusie, w drodze do pracy – powierzam Bogu wszystko, co się zdarzy. Brak wzroku nie przeszkadza mi ani pracować, ani pracując – ewangelizować.

 

Do Romana przychodziła pewna dziewczyna, która nie mogła zajść w ciążę. Szpitale i kuracje nie pomagały. Przy okazji rozmowy wyszło, że gdy miała dwa lata, opuścił ją ojciec. Roman w sercu zaczął słyszeć słowa: „to jest twoja córka”. Oczywiście po ludzku nie było to możliwe, więc nie bardzo wiedział, co mam z tym zrobić. Po pewnym czasie, modląc się, zrozumiał, że Bóg chce, aby zaadoptował ją w sposób duchowy. W imię Jezusa Chrystusa przyjął ją jako córkę. Nawet bez jej wiedzy. Za każdym razem, gdy przystępował do Komunii, przynosił ją w sercu i jak ojciec za nią prosił. Miał takie rozumienie sytuacji, że problem z poczęciem dziecka jest spowodowany brakiem miłości ze strony ojca. Obecnie ta kobieta jest już szczęśliwą matką, ma małego synka.

 

– Dziękuję Bogu za rozmowy, które prowadzę z pacjentami, a które często kończą się ich powrotem do świadomego życia w Kościele – kontynuuje Roman. – Kiedyś przyszedł do mnie z ogromnym bólem kręgosłupa młody chłopak, trochę „zgnieciony” przez życie. Podczas naszych rozmów zadawał mnóstwo pytań i dzięki  nim mogłem go cały czas naprowadzać na prawdę o Bogu. Ponieważ Bartek był wewnętrznie uczciwy, te rozmowy zaowocowały tym, że w końcu zawierzył swoje życie Bogu. Niedługo później dołączył do zespołu Mocni w Duchu i dziś jest w nim pierwszym gitarzystą.

 

A w zeszłym roku odwiedziła go pewna kobieta. Wyczuł, że jest bardzo zmęczona, spięta. Cierpiała. W pewnym momencie wyznała, że musi zmienić pracę, bo szef ją bardzo skrzywdził i sponiewierał. Widać było, że ma do niego uraz. W pewnym momencie Roman zapytał, sam nie wie czemu, czy ona chodzi do kościoła i może przyjmować Komunię świętą. Odpowiedziała, że może. Zaproponował jej wtedy, aby przyjęła Komunię w intencji tego człowieka. Bardzo się zdziwiła. Nie wiedziała, że tak można. Zaproponował także, by spróbowała przebaczyć i poprosić Boga, by obdarzył człowieka, który ją skrzywdził, miłością, łaską i tym dobrem, które dla niego przygotował. Kobieta była zaskoczona: „Ale po tym, co on mi zrobił?”. Wróciła za kilka dni. Miała zupełnie inną twarz: promienną i radosną, błyszczące oczy. Była zupełnie odmieniona. Przyszła powiedzieć jedynie, że wszystko jest już dobrze. Od tego momentu była zdrowa. Nie czuła żadnego bólu. Dla Romana to znak, że Jezus uzdrawia w Eucharystii.

 

– Sam  miałem problem z przebaczeniem – przyznaje Roman. – Wydawało mi się niemożliwe, by przebaczyć, obmyślałem plany zemsty. A dzięki Bogu przebaczenie się dokonało. Mógłbym widzieć moją ślepotę jako kalectwo, mogę jako łaskę Boga, przez którą On działa dla dobra innych.

 

Ale do takiego patrzenia trzeba dojrzeć. Ponad dwadzieścia lat zajęło, by ból i cierpienie przerodziło się w miłość. Ta mała kropelka miłości, którą my wzbudzamy w sobie, dopełnia cały ocean miłości Bożej. Ja dziś mogę powiedzieć, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych i nawet w tej małej kropelce naszej miłości – Bóg może pomieścić cały ocean swojej miłości – wyjaśnia.

 

Dziś Bóg jest jego Ojcem, z którym rozmawia i dzieli się troskami, zawierza życie, prosi o prowadzenie.

– Najbardziej Mu dziękuję za dar życia. Myślałem: „cóż to za życie, takie przekichane?”. Nie można jeździć samochodem, łowić ryb i wiele innych rzeczy jest dla mnie niedostępnych. Ale to, czym Bóg mnie obdarowuje, znacznie przewyższa mój ubytek wzroku. Widzę czasem więcej niż ci, którzy mają zdrowe oczy, bo patrzę sercem – podsumowuje.

 

(Artykuł zamieszczono 2011-11-02)

 

 

Szum z Nieba nr 107/2011

 

Polecamy książkę Patti Mansfield "Świętość w zasięgu ręki".

Więcej - kliknij tutaj.

Ostatnio zmieniany piątek, 27 wrzesień 2019 11:46
Oceń ten artykuł
(0 głosów)

banery na strona szum5

banery na strona szum b

banery na strona szum4

banery na strona szum3

banery na strona szum

banery na strona szum2

banery na strona szum7

banery na strona szum8