Duchowość ignacjańska

Rozeznawanie, walka duchowa, strapienie i pocieszenie, MAGIS… wszystko to, co u Ignacego cenimy najbardziej.

Powrót do pierwszej miłości

Mając niespełna 18 lat wstąpiłam do zakonu – pełna nadziei i głęboko przekonana, że właśnie tu znajdę prawdziwą Miłość swojego życia. Tak też się stało. Czas formacji w postulacie i nowicjacie był dla mnie prawdziwym błogosławieństwem. Potem przyszły pierwsze śluby i pierwsze obowiązki na nowej placówce, wśród chorych dzieci.

 

Praca – modlitwa – praca, tak mniej więcej minęły pierwsze lata mojego życia zakochanego do szaleństwa w Bogu. Byłam młoda, pełna zapału, a Bóg ciągle pokazywał mi, że najważniejszą rzeczą w życiu zakonnym jest wiara i wierna służba Jemu.

 

Życie biegło bardzo szybko. Nie zauważyłam, kiedy to się stało, ale stopniowo obowiązki i podjęte studia zaczęły mi zabierać czas przeznaczony na modlitwą i kontakt z Bogiem.

 

Moje drogi zaczęły się rozmijać z tymi, które Bóg dla mnie przygotował. Podjęłam życie na własną rękę i niepostrzeżenie stałam się kowalem własnego losu. Tak zaczął się mój osobisty dramat, który trwał 20 lat. W końcu – nadal będąc w zakonie – doszłam do głębokiego przekonania, że jestem osobą praktykującą, ale… niewierzącą. Wiedziałam, że Bóg jest, ale nie odczuwałam Go sercem. Nie zależało mi, żeby w to uwierzyć. Swoje obowiązki wykonywałam wiernie, byłam odpowiedzialna, nie dawałam przełożonym powodu do niezadowolenia, robiłam wrażenie osoby statecznej i ułożonej. Oszukiwałam siebie i Boga. A On czekał – czekał cierpliwie, cicho i nie narzucał się, widząc jak bardzo odchodzę od Niego. Teraz dostrzegam, że stawiał na mojej drodze różne drogowskazy, często bardzo widoczne – ale po co mi one były? To pytanie często mi towarzyszyło: po co mi Bóg, przecież świetnie radzę sobie sama?

 

Co pewien czas dostawałam zaproszenie na rekolekcje ignacjańskie. Powtarzałam sobie wtedy: „Rekolekcje ignacjańskie, jezuici? To przecież wielkie nieporozumienie. Pojadę na rekolekcje, ale na pewno nie na ignacjańskie!”. Byłam w tym bardzo konsekwentna – moja ucieczka trwała 20 lat.

Pewnego dnia trafiłam na Mszę o uzdrowienie. Znalazłam się na niej „przypadkowo”, ale to właśnie tam Bóg pokazał mi mocno, jak bardzo mnie kocha i jak cierpliwie, od lat na mnie czeka.

 

Od tej Mszy moje życie znów zaczęło nabierać blasku, powoli wracała mi nadzieja, że można powstać nawet z największego upadku. Jezus postawił na mojej drodze wspaniałych ludzi z Odnowy w Duchu Świętym, którzy swoim życiem pokazali mi, że Bóg nigdy mnie nie zostawił. Co ciekawe, każdy z nich opowiadał, ile dały mu rekolekcje ignacjańskie...

 

Nie było wyjścia – w końcu zdecydowałam się pojechać na te rekolekcje. A tam Bóg powalił mnie na ziemię i na zgiętych kolanach uczył mnie na nowo żyć.

 

Na Fundamencie Jezus dał mi najwspanialszą lekcję, ucząc mnie miłości, tej z krzyża. Po tylu latach ucieczki i walki, na nowo odnalazłam swojego Najwspanialszego Faceta – Jezusa. Teraz już nie wyobrażam sobie życia bez Niego! To On, pomimo moich upadków, tuli mnie do swojego serca i mówi: „Moja kochana córeczko...”.

Jestem bardzo szczęśliwa, bo wiem, że On jest zawsze przy mnie i zawsze będzie mnie kochał jednakową miłością – nie zważając na moje słabości i upadki.

 

s. Barbara

 

 

 

Szum z Nieba nr 105/2011

 

Polecamy książkę o. Remigiusza Recława SJ "Kobiety szalone dla Jezusa", przeznaczoną do modlitwy szczególnie dla kobiet, pomocną w odnowieniu swojej relacji z Jezusem.

 

Ostatnio zmieniany piątek, 27 wrzesień 2019 13:12
Oceń ten artykuł
(0 głosów)

banery na strona szum5

banery na strona szum b

banery na strona szum4

banery na strona szum3

banery na strona szum

banery na strona szum2

banery na strona szum7

banery na strona szum8