Rodzina i związki

Małżeństwo, przyjaźń, miłość, zakochanie, seks, przebaczenie, uczucia i emocje .

Mój życiowy sukces - Jezus

Przed prawdziwym spotkaniem Boga – całe moje dorosłe życie skoncentrowane było na osiąganiu sukcesów. Nawet nie zauważyłem, kiedy zostałem jednym z wielu „yuppies”, biegnących równym tempem w wyścigu szczurów.

 

Byłem w tym w miarę dobry. W efekcie zajmowałem kierownicze stanowiska w warszawskich centralach banku – najpierw jednego, potem drugiego. Zarabiałem nieźle, ale ten sukces miał swoją cenę – wpędził mnie w pracoholizm. W pracy spędzałem kilkanaście godzin dziennie, w domu też myślałem o pracy, a ciągła nieobecność zabijała moje małżeństwo. Gdyby nie cierpliwość i mądrość żony – mogło się to zakończyć rozwodem.

 

Nieustanny stres, w jakim żyłem, najłatwiej było mi odreagowywać wieczorem przy piwku. A raz na jakiś czas „resetowałem” sobie umysł – czyli upijałem się na imprezach tak, żeby urywał mi się film. Według teorii panujących w tamtym środowisku – dopiero to zapewniało zachowanie zdrowia psychicznego (nazywali to: „oczyszczaniem” myśli). Tymczasem te ucieczki od świata potęgowały tylko narastającą frustrację…

 

W tym samym czasie starałem się o pogłębianie więzi z Bogiem, poznanym podczas studiów za pośrednictwem jednego z ruchów protestanckich, choć nominalnie byłem katolikiem. Fascynowałem się zwłaszcza Starym Testamentem, ponieważ tam reguły były proste: robisz tak i otrzymujesz błogosławieństwo, robisz przeciwnie – spotyka cię przekleństwo.

 

A w moim życiu panowała „schizofrenia” – chciałem iść za wartościami znajdowanymi w Biblii, ale w pracy obowiązywały zupełnie inne, a jeszcze inne w rodzinie. Ta wewnętrzna niespójność doprowadziła mnie na skraj depresji. Dziś widzę, że mogło się to skończyć naprawdę źle, ponieważ zacząłem mieć myśli samobójcze. Pomimo tak poważnych problemów duchowych nie szukałem pomocy w Kościele – w tych latach żyłem obok niego. Chadzałem wprawdzie na Msze, ale nie korzystałem z żadnych sakramentów, ponieważ wykluczały to protestanckie teorie, którymi przesiąknąłem.

Jest inny świat…

Pewnego dnia przyjaciółka żony, Kasia – z którą toczyłem zażarte dyskusje na temat Kościoła katolickiego – zaprosiła mnie na Mszę. Normalnie bym odmówił, ale odprawiana była na sesji ewangelizacyjnej, gdzie w tytule była mowa o Duchu Świętym. Z pewnymi oporami pojechałem na sesję z okazji piątej rocznicy śmierci o. Józefa Kozłowskiego. I właśnie tam poczułem obecność autentycznego, żywego Boga – Ducha Świętego! Pamiętam, że naprawdę żarliwie się modliłem.

 

Następnego dnia w banku jeszcze mocniej poczułem, że nie chcę dłużej żyć w świecie, gdzie normą jest naginanie prawdy, przyzwolenie na niemoralność, brak zasad, ateizm lub modny w tym środowisku agnostycyzm... Pół roku później nasiliła się moja depresja. Byłem tak zmęczony własną bezsilnością, że zacząłem błagać Boga o pomoc. O spójność swojego życia – żebym mógł pracować i żyć w jednym świecie, tym Bożym.

 

W styczniu zachorowałem. Leżąc w domu, modliłem się i czytałem jakąś książkę chrześcijańską. Widocznie Duch Święty mocno już pracował nad moim sercem, bo wreszcie się poddałem i powiedziałem: „Boże, ja rezygnuję ze swojego życia. Oddaję Ci kompletnie wszystko: siebie, swoje zdrowie, rodzinę, majątek, karierę, wszelkie umiejętności i doświadczenie. Gdziekolwiek mnie poślesz, cokolwiek mógłbym dla Ciebie zrobić – zgadzam się na wszystko bez wyjątku! Odtąd Ty jesteś na pierwszym miejscu, a resztę sam układaj”.

 

Półtora miesiąca później... odszedłem z banku. Dzięki sporym oszczędnościom mogłem sobie pozwolić na bezrobocie, więc przez pewien czas siedziałem w domu, pochłaniając Pismo święte i książki religijne. I „nasiąkałem” łaską Bożą. Kiedyś podczas modlitwy Bóg dał mi wewnętrzne poznanie, czym może być przebudzenie duchowe w Polsce oraz jak może być w niebie – zobaczyłem przepiękne widoki, kolory tak żywe i śliczne, że wszystkie ziemskie wydają się przy nich szare. Śpiew aniołów, niewysłowiona radość w sercu – te obrazy głęboko mnie poruszyły.

 

Najważniejsze spotkanie

Ale prawdziwego „dotknięcia” Boga doświadczyłem w pełni dopiero na Fundamencie rekolekcji ignacjańskich. Podczas jednej z medytacji przywołałem tamten obraz nieba. A tu podczas modlitwy wychodzi na moje powitanie Osoba, która patrzy się na mnie tak, jakby mnie znała od zawsze. Z absolutną wyrozumiałością i przeogromną miłością w oczach. I ta Osoba – sam Bóg! – niesamowicie stęskniony za mną, mówi: „Czekałem cały czas na ciebie, Rafale! Tak bardzo cię kocham…”. Poczułem się w tym momencie jak niemowlę, dla którego przestaje istnieć świat – znikają wszystkie troski, nie ma bólu. Po prostu absolutne ukojenie, ciepło, pełny błogostan w poczuciu bycia kochanym bezwarunkowo i nieodwołalnie. Poleciały mi łzy…

Podczas tego niesamowitego „spotkania” z Bogiem odczułem takie nagłe rozjaśnienie w duszy, po którym zacząłem inaczej spoglądać na całe swoje dotychczasowe życie.

 

Moje miejsce na ziemi

Od tamtej pory zacząłem zmieniać relacje z żoną i dzieckiem. Zrozumiałem, jak ważne jest okazywanie im miłości każdego dnia, przy codziennych czynnościach. Uczyłem się słuchać cierpliwiej i starać się lepiej ich rozumieć. Zrobiłem się też wrażliwy na sprawy duchowe – rozmawiam z Jezusem wiele razy w ciągu dnia. Przestałem czuć jakąkolwiek potrzebę odstresowywania się alkoholem. W sprawach zawodowych dbam o sumienność i uczciwość wobec klientów, ale też stawiam granice nadmiarowi obowiązków. Zacząłem być asertywny wobec wielu innych rzeczy: Internetu, muzyki, telewizji – wolę poświęcać czas na pożyteczniejsze sprawy. Zachciało mi się żyć i cieszyć wszystkim, co dostaję od życia! Powróciłem też na łono Kościoła katolickiego – choć nikt mnie do tego nie przekonywał. Czytałem, a właściwie wręcz kontemplowałem Dzienniczek s. Faustyny i pod jego wpływem zrozumiałem sens spowiedzi, Eucharystii, wielu prawd katolickich. Tuż przed nim zacząłem czytać rewelacyjny Katechizm Kościoła Katolickiego i nieoczekiwanie… przeżyłem zachwyt nad doktryną katolicką! To było dla mnie wielkim odkryciem – że to jest właśnie jedyny prawdziwy Kościół, ten założony przez Chrystusa!!! I że to właśnie w nim chcę służyć Jezusowi, który wyrwał mnie z pułapki pracoholizmu. Zrozumiałem do głębi, że moim największym sukcesem jest być uczniem Jezusa. Nie ma nic bardziej inspirującego, spełniającego wszelkie ambicje i pragnienia ludzkie, a w dodatku dającego pokój ducha na co dzień.

 

Rafał

 

 

Szum z Nieba nr 105/2011

 

Polecamy książkę o. Remigiusza Recława SJ "Ufni, mężni, do zadań specjalnych" (szczególnie dla mężczyzn!), która może zmienić całe Twoje życie.

Więcej - kliknij tutaj.

  • czerwiec 12, 2011
  • 4157
Ostatnio zmieniany piątek, 27 wrzesień 2019 12:50
Oceń ten artykuł
(0 głosów)

banery na strona szum5

banery na strona szum b

banery na strona szum4

banery na strona szum3

banery na strona szum

banery na strona szum2

banery na strona szum7

banery na strona szum8